Jednak ruszamy z Butuceni przed południem - najpierw w stronę Kiszyniowa, potem odbijamy ku rumuńskiej granicy. W RZĘSISTYM DESZCZU!! Przestaje padać dopiero w okolicach granicy.
Wjeżdżamy z powrotem do Rumunii. I tu ironiczne zaskoczenie - nowiutki asfalt, pełna infrastruktura - "nie ma to jak znów być w Europie":)
Sprawdzamy aktualne prognozy pogody na najbliższe 2,3 dni. Mamy pecha. Całe rumuńskie Karpaty w deszczu, zimno. Lepsza pogoda w Transylwanii. Podejmujemy smutną i trudną decyzję - trzeba zrezygnować z Transalpiny, w taką pogodę nie była by to żadna przyjemność. Decyzja zapada - jedziemy na Braszów, dalej Sigiszoara. Pozostaje niedosyt, Transalpina była jednym z głównych celów wyprawy. Cóż, trzeba będzie zrobić ją innym razem...
Pomimo tego, korzystając z okazji zwiedzamy zamek w Branie, czyli "zamek Drakuli" z widokówek, którego rok temu nie mogliśmy zwiedzić, bo zamknęli nam go przed nosem;) Pada. Dalej lecimy na północ od Karpat, przez Transylwanię. Pogoda robi się lepsza. Trafiamy do Sigiszoary.