Przejazd przez wschód Rumuni idzie szybko z uwagi na wreszcie płaski teren i o dziwo dość nowe, szerokie drogi (niestety nie autostrady).
Przejeżdżamy przez Jassy, gdzie jakiś czas błądzimy (słabe oznakowania) i dojeżdżamy do granicy na Prucie. Na granicy trochę dziwnych formalności, opłata jakiejś green tax, każą otwierać kufry, wypytują. W końcu puszczają. Droga do pierwszego miasta pusta, nierówna , wyboje. Od razu widać przepaść cywilizacyjną. "Ale Kazachstan" - spostrzeżenie żony:)
Droga do Kiszyniowa - niezbyt uczęszczana, generalnie pustki, łąki, pastwiska, podupadłe rolnictwo, a raczej jego brak, wyboje na drodze, trochę zaniedbane wioski, co jakiś czas pozostawione wraki pojazdów z epoki ZSRR. Przed Kiszyniowem - szeroka kilkupasmowa droga, czasem z płyt, dziwny układ, bardzo stara - "klimatyczna". Miasto duże, zatłoczone, na ulicach dziwne zasady ruchu, szerokie arterie bez namalowanych pasów sprawiają, że pasów ruchu jest tyle ile zmieści się samochodów; dziwne ronda, niezrozumiałe zasady ruchu, wszechobecne klaksony. Sporo wołg, zaporożców, ład :)
Na stolicę Mołdowy nie mieliśmy zbyt dużo czasu; znaleźliśmy niedrogi hotel o dość fajnym standardzie i wieczorem taksówką pojechaliśmy do centrum. Było już ciemno, jakaś impreza na mieście, słychać muzykę. W drodze powrotnej taksówkarz błądzi, nie potrafi znaleźć drogi do hotelu. Nawigacja czy mapa - nie wchodzi w skład standardowego wyposażenia taksówkarza; ma dziwną książkę ze spisem ulic i chyba instrukcją dotarcia, chwali ją "bez njoj nikak" :P
Ceny - wynagradzające wszelkie niedogody państwa leżącego na skraju cywilizacji:p